W polskich sądach od wielu lat ugruntowane jest stanowisko, że gdy rozstają się osoby żyjące w związku partnerskim (nieformalnym), procedura podziału majątku wygląda inaczej niż przy klasycznym rozwodzie. Tu nie ma wspólności majątkowej, tylko rozliczamy się na podstawie przepisów o bezpodstawnym wzbogaceniu. Jeśli oboje partnerzy dokładają się finansowo do wspólnego życia, to zwykle sprawa jest prosta. Problem pojawia się wówczas, gdy jeden z nich gromadzi majątek, a drugi pomaga, wspiera, opiekuje się domem i dziećmi, ale formalnie nie ma nic swojego w tym majątku.

Niedawno Sąd Najwyższy miał do rozstrzygnięcia sprawę byłych partnerów, którzy przez lata razem mieszkali, wychowywali dzieci, kobieta pomagała mężczyźnie w biznesie i zajmowała się domem. Po rozstaniu wszystko – dom i firma – przypadło mężczyźnie, bo formalnie było zarejestrowane na niego, mimo że wkład kobiety w powstanie tego majątku był spory. Sąd uznał, że to, co kobieta robiła (pomoc w domu, opieka nad potomstwem, wsparcie w biznesie, inwestycje), traktowała jak inwestycję w rodzinę. Po rozstaniu takie świadczenia stały się „nienależne”, więc trzeba je rozliczyć według przepisów o bezpodstawnym wzbogaceniu.

Z tego orzeczenia płyną ważne wnioski:

  • W konkubinacie nie ma wspólnego majątku – każdy ma to, co na siebie zarejestrował.
  • Jeśli jeden z partnerów wniósł czas, pieniądze lub pracę w majątek drugiego, to po rozstaniu może się domagać zwrotu.
  • Praca w domu czy wsparcie w firmie też mogą być liczone, jeśli realnie przyczyniły się do wzrostu majątku partnera.
  • Brak formalnej wspólności majątkowej nie znaczy, że wkład i inwestycje drugiego partnera są bez ochrony.

Wyrażony przez Sąd Najwyższy pogląd otwiera drzwi tym, którzy chcą uczciwie się rozliczyć za nakłady wniesione podczas nieformalnego związku, jeśli działały na rzecz wspólnego życia.